Seks po szwedzku

Muszla miłości i inne synonimy waginy, czyli seks po szwedzku

O różnych obliczach miłości, seksie, wolności i ryzyku, a także o podobieństwach i różnicach między kochającymi Polakami a Szwedami z Katarzyną Tubylewicz autorką książki „Szwedzka sztuka kochania” rozmawia Marcin Wilk

Muszę to powiedzieć. Spodziewałem się, że będzie więcej seksu w Twojej książce.

A mnie się wydaje, że seksu jest całkiem sporo, tylko rzeczywiście niewiele rozmów traktuje głównie o nim, ale są wśród moich bohaterów liczne namiętne pary, a także namiętny związek trzech osób. Często o seksie, wspominają gdzieś między słowami, ale i to wystarczy, żeby poczuć, jak silne jest przyciąganie.

To prawda.

Nie wiem też, czy zauważyłeś coś, co wydało mi się bardzo ciekawe i bardzo szwedzkie. Absolutna większość moich rozmówców podkreśla, że dostrzegają wyraźną różnicę pomiędzy miłością a seksem, i że uważają za wspaniałe, jeśli seks i miłość idą w parze, ale jednocześnie jest dla nich oczywiste, że seks to przyjemność, której można doznawać także z ludźmi, których na przykład lubimy, a nie kochamy. A miłość to jeszcze inna sprawa. Widzę tu duże różnicę kulturową.

Opowiedz.

W Polsce wciąż strasznie silny jest moralny nakaz łączenia seksu z uczuciowym zobowiązaniem. A jeśli owego zobowiązania nie ma, to seks jest błyskawicznie sprowadzany do poziomu czegoś nie do końca dobrego, podejrzanego, jakichś relacji łączących się z wykorzystaniem albo ryzykiem zranienia. Ma to moim zdaniem fatalne konsekwencje, zwłaszcza dla młodych ludzi. Niedobrze jest wmawiać sobie lub komuś miłości tylko po to, by spróbować seksu. W tych sprawach zawsze najlepiej działa uczciwość.

Czytając Twoją książkę, zacząłem się zastanawiać nad rolą języka. Myślisz, że pisząc po szwedzku, mogłabyś pozwolić sobie na więcej?

Myślę, że szwedzki łatwiej wpuszcza w siebie seksualność i ciało. Potrafi być na przykład bardzo erotyczny, nie wpadając w wulgarność. Polski niezwykle łatwo osuwa się w wulgarność albo oferuje określenia niemal medyczne. Po szwedzku można powiedzieć o penisie kuk. To zresztą słowo pochodzące z XI wieku, co do którego etymologii i pierwotnego znaczenia nie ma zgody – jedna z teorii mówi, że pochodzi od staronordyckiego słowa kukku oznaczającego kukułkę. I to jest fajne, mocne słowo, które nie ma w sobie śladów pokrewieństwa z przekleństwami. Może także dlatego, że szwedzkie przekleństwa z reguły kręcą się wokół motywów religijnych, rzuca się diabłami i szatanami oraz odsyła ludzi do piekła. W języku polskim przeklinanie to „rzucanie mięsem”, czyli bardzo często odnoszenie się do ciała, płci i właśnie seksu. W brzydki sposób. Poza tym szwedzki wydaje się też erotycznie bogatszy. Wystarczy zajrzeć do słownika synonimów w internecie. W polskim słowniku dla medycznej waginy mamy trzy synonimy, w tym słowo tak okropne jak srom. Po szwedzku synonimów jest piętnaście i są w nich słowa uroczo brzmiące jak kissemurra, vulva oraz kärleksmussla, czyli muszla miłości.

Bardzo mi się spodobał fragment, w którym piszesz, że w Szwecji wyrazem miłości może być „lubię cię”.

Prawda? A to „lubię cię” to tak strasznie ważny element dobrej, nieneurotycznej miłości. Niedawno dowiedziałam się, że po śląsku „kocham cię” to „jo ci przaja”, czyli „ja ci sprzyjam”. Bardzo mi się to spodobało. To jest właśnie bliskie szwedzkiemu, z jednej strony powściągliwemu, a z drugiej tak niesamowicie ciepłemu „jag tycker om dig” – „lubię cię”, które może być wyrażeniem miłości. Na pewno nie ma miłości bez lubienia siebie. Bez tego każda relacja jest po prostu neurotyczna.

W ogóle dochodzę do wniosku, gdy cię słucham, że Polska jest jednak piekielnym krajem dla spraw erotyki i seksu. Te wszystkie wyrzuty sumienia, życie w grzechu i poczucie winy nie ułatwiają niczego. Łatwo byłoby tu oczywiście zrzucić winę na Kościół katolicki, choć wydaje mi się, że sprawa jest o wiele bardziej złożona.

Zgadzam się. Oczywiście religia wprowadziła wiele złego: łączenie seksu z brudem i grzechem, kult dziewictwa, epatowanie wstydem, przekonanie, że seks powinien w zasadzie służyć głównie prokreacji, i oczywiście bark tolerancji dla relacji nieheteronormatywnych, długo można by o tym mówić. Ale polskie poczucie, że seks jest nieważny, że jest czymś wstydliwym, czymś, czemu nie powinno się dawać zbyt wiele miejsca, ma też moim zdaniem silny związek z polskim opętaniem historią i wielka sprawą. W tym kraju nawet trudno jest znaleźć przykłady dobrych książek o miłości i namiętności rodzimych autorów, a jak mamy u Reymonta cieszącą się seksem bohaterkę Jagnę, to musi ona zostać wywieziona ze wsi na wozie z gnojówką. Kobieta upadła.

Tu pewnie trzeba byłoby jeszcze uruchomić kontekst feministyczny.

No właśnie. Generalnie w Polsce do dziś pisanie o sprawach miłości czy seksu, robienie o tym filmów, sztuk teatralnych jest uważane za rzecz znacząco mniej ważną i prestiżową od tworzenia kolejnej opowieści o samotnym alkoholiku, którego potwornie boli polskość. W ogóle to nieustanne przerabianie polskości w literaturze to jakaś nerwica natręctw, Polak jest przede wszystkim Polakiem, a nie człowiekiem. Od intymności zawsze ważniejsza jest jakaś wielka narodowa sprawa. W takim społeczeństwie małżeństwo to jest ważna instytucja i nawet jeśli zostanie zawarte z miłości, bo teraz ma być też romantycznie lub przynajmniej na miłość wyglądać, to potem już nie jest ważne, czy miłość trwa czy nie. W Polsce rozwodów jest oczywiście dużo, ale rozwód nadal jest uważany w wielu kręgach za wielką katastrofę i powód do tego, żeby się zacząć nienawidzić i walczyć o dzieci. Nie ma tu miejsca na łagodne zastanawianie się nad tym, czy może coś się między nami nie wypaliło po piętnastu latach? Czy nadal się kochamy, czy może już tylko przyjaźnimy? Kiedy myślę o współczesnej Polsce, mam wrażenie, że hasło drugiej fali feminizmu „Prywatne jest polityczne” się tu nie zakorzeniło i przeciętni ludzie nie uważają, że stan ich życia uczuciowo-erotycznego to jest jakaś ważna sprawa, czasem najważniejsza. Na koniec wszystkiego Polacy trochę lubią cierpiętnictwo, noszenie krzyża, narzekanie, to nasze odwieczne: a ja mam gorzej. Jak w takim społeczeństwie cieszyć się miłością? Jak cieszyć się bez wyrzutów sumienia przyjemnością seksu?

A może rację ma Maciej Zaremba, który stwierdził, że: „Na świecie nie ma tak dużo miłości”?

Ja się z tym zdaniem niestety zgadzam. Podobnie jak zgadzam się z Kierkegaardem, który napisał, że „Świat składa się z samych okazji do miłości”. Tylko te okazje często są marnowane, w mojej książce opowiedziałam o ludziach, którzy umieli je wykorzystać. Nie bali się tego zrobić. Bo Szwedzka sztuka kochania pokazuje oczywiście różne odcienie miłości, ale interesuje mnie szczególnie ta miłość, która jest namiętnością albo jako namiętność się zaczyna, miłość, która jest jakąś wielką, trochę wręcz magiczną siłą. Znalazłam bohaterów, którzy ją znają, i dlatego ta książka ma w sobie taki ładunek dobrej energii, ale jednocześnie dostrzegam wokół dużo związków, które są może przywiązaniem, może wygodnym portem, może nawet przyjaźnią, ale miłością jednak nie. I to często wcale nie dlatego, że coś się wypaliło, tylko dlatego, że tego czegoś prawdziwego i bardzo głębokiego nigdy nie było. Często ludzie łączą się ze swoim wyobrażeniem o drugiej osobie, a nie z tą osobą. To także dlatego zdarza się i tak, że ludzie największą miłość życia spotykają, gdy mają już ułożone życie, rodzinę i w ogóle niczego nie szukają. Myślę, że generalnie jest tak, że do miłości trzeba sporo odwagi. I czasem bezpieczniej i wygodniej jest żyć z kimś, kto ani cię za bardzo nie grzeje, ani za bardzo nie ziębi, za to podoba się twoim rodzicom i podobnie jak ty myśli o urządzeniu wnętrz. Myślę, że to właśnie miał na myśli Maciej Zaremba.

To na koniec spróbujmy poszukać definicji miłości. Podoba mi się Twoja propozycja, w której zmieścić się muszą i wolność, i wzajemność. Jonas,  partner Nilsa, bohater Twojej książki, dorzuca, że w miłości chodzi też o poczucie absolutnego zaufania i bezpieczeństwa. Tu niestety muszę trochę polemizować. Zgadzam się bowiem również z poglądem, że miłość z natury jest czymś bardzo niestabilnym i w gruncie rzeczy niebezpieczny.

Myślę, że zgadzam się bardziej z Tobą niż z Jonasem. Wprawdzie w moim odczuciu miłość jest czymś niosącym dobro i potrzeba w niej mnóstwo zaufania, ale jest też niebezpieczeństwo w tym sensie, że jeśli jest prawdziwa, to ma moc całkowitego zmieniania rzeczywistości. Dla miłości zmienia się też życie. Ale może być i tak, że ta miłość, o której teraz mówimy, to szalona namiętność, stan euforii, a Jonas opowiadał o miłości partnersko-rodzinnej. Mam wrażenie, że to często dwie różne rzeczy. Oczywiście ideałem byłoby, gdyby ludzie najpierw przeżywali namiętność, od której świat radośnie trzęsie się w posadach, a potem, jeśli zdecydują się na dzieci, wchodzili w stan łagodnej miłości przyjacielskiej, która jest zdecydowanie lepsza na czas opiekowania się potomstwem. A później, gdy dzieci zostaną odchowane, mogłaby wracać dawna namiętność lub jeśli powrócić nie może, mogłaby się pojawić nowa miłość. My dziś w końcu dość długo żyjemy i możemy odgrywać w życiu różne role i przechodzić kolejne etapy doświadczeń. Także w miłości. Nie do końca podoba mi się koncepcja par, które po odchowaniu dzieci mówią do siebie „mamusiu” i „tatusiu” a ich najsilniejszą wspólną emocją jest ta, czy oglądać dziś wieczorem serial czy może jednak film.

Wracając do definicji – świetnie mówi inna Twoja bohaterka, Lena Andersson: miłość to uczucie, że dotarło się na miejsce. Świetnie, bo błyskotliwie, choć jednocześnie chce się polemizować, przypominając, że miłość to również nieustanna przygoda i podróż. I gotowość do zmiany.

Podobnie do miłości mówi Herman Lindqvist, który znalazł miłość i namiętność życia po sześćdziesiątce. On, otwarcie przyznający, że nigdy wcześniej nie potrafił być wierny, ma dziś poczucie, że przybył do portu i od dziesięciu lat jest do szaleństwa zakochany w tej samej kobiecie. Uwierz mi, że jak spotka się go razem z jego żoną Lilianą, to w tym ich porcie panuje niesamowita, elektryzująca energia. Tam na pewno nie ma żadnej nudy, ich port jest przygodą. Ale generalnie definicji miłości jest po prostu wiele. I one mogą nam się zmieniać w życiu. Ja sama chyba inaczej zdefiniowałabym miłość dziś niż powiedzmy dwadzieścia lat temu, a najchętniej wstrzymałabym się z definicjami, bo się nadal zastanawiam, czym miłość jest akurat dla mnie. A może miłość w ogóle jest trochę niedefiniowalna?

Może i tak. Maciej Zaremba stawia sprawę radykalnie i mówi, że nie ma dzisiaj wielkich różnic – w podejściu do seksu i miłości – między Polską a Szwecją.

A Piotr Pietucha, który po kilkudziesięciu latach życia w Szwecji, którą kocha i rozumie i który wrócił do Polski z miłości do kobiety, Manueli Gretkowskiej, podkreśla różnice między polskim mentalem katolickim a oceanami szwedzkiej tolerancji Jednocześnie zwraca on uwagę na to, że pewne różnice w krajach europejskich mają dziś charakter raczej klasowy a nie narodowy. Ludzie o szerszych horyzontach intelektualnych, ludzie kreatywni, artyści są zazwyczaj bardziej liberalni, mają też często luźniejszy stosunek do seksu, obyczajowości i tak dalej. To nie jest tak, że Szwedzi powinni uczyć wszystkich Polaków tolerancji dla różnorodności związków, bo wielu Polaków jest już tolerancyjnych. Szkopuł polega na tym, że okropnie nietolerancyjne jest państwo i jego instytucje, że Polska jest dziś tym krajem w Europie, w którym ludzie mają na przykład najbardziej ograniczony dostęp do środków antykoncepcyjnych. W Szwecji działają za to specjalne przychodnio-poradnie dla młodzieży i ludzi młodych do dwudziestego piątego roku życia, gdzie można przyjść z ulicy i dostać za darmo środki antykoncepcyjne, wykonać bez problemu wszelkie badania, porozmawiać o seksie, otrzymać poradę. Taki niby drobiazg, a jak ważny. Może więc liberalni Polacy powinni się przede wszystkim nauczyć od Szwedów, jak wybierać mądrych polityków o otwartych głowach.

A Szwedzi? Czego mogliby się nauczyć od Polaków?

Ja zawsze lubię w Polakach odwagę, nawet pewną dezynwolturę w wyrażaniu swoich myśli i emocji. To często łączy się też niestety z przegięciami, brakiem poprawności politycznej lub zwykłym chamstwem i ten element polskiej spontaniczności mi się nie podoba. Ale jest w Polakach jakaś większa łatwość wyrażania radości, wzruszenia, tęsknoty i wielu innych uczuć i to według mnie jest generalnie dobre. I jest czymś, czego Szwedom trochę brakuje.

A z drugiej strony, gdybyś spytał mnie o nauczycieli z mojej książki, wskazałabym tych, którzy dla miłości potrafili dużo zmienić i podjąć jakieś ryzyko. Ja bardzo cenię w życiu odwagę. Sama nie jestem szczególnie tchórzliwa i swoimi mistrzami potrafię czynić tylko i wyłącznie ludzi odważnych i pozbawionych hipokryzji. Bo zakłamanie to wyjątkowo paskudna forma tchórzostwa.

Katarzyna Tubylewicz

Pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka z języka szwedzkiego. Autorka powieści „Bardzo zimna wiosna” „Własne miejsca” i „Rówieśniczki”, „Ostatnia powieść Marcela”. Jej reporterskie książki to kultowi dziś „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie”, „Sztokholm. Miasto, które tętni ciszą” i „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”.

System Ochrony Zdrowia w Szwecji

”Every system is perfectly designed to produce the results it does. If you do not like the results then you must change the system.” 

Paul Betalden

Director of the Institute for Leadership in Healthcare Dartmouth, USA, 2002

Stefan Ciepły: Panie Doktorze, od prawie dwudziestu lat, pracuje pan jako lekarz rodzinny w Växjö na południu Szwecji. Pomińmy szczegóły Pańskiej biografii i przyczyny emigracji, chciałem pana prosić o charakterystykę systemu ubezpieczenia zdrowotnego w Szwecji, a także zarysowanie zasad organizacyjnych ochrony zdrowia. 

Paweł Kula: Rozumiem, że chodzi o ubezpieczenie powszechne. Otóż każdy obywatel szwedzki, posiadający odpowiednik naszego numeru PESEL, jest z definicji ubezpieczony. To pozwala mu na korzystanie ze służby zdrowia w całej Szwecji, bez względu na adres zamieszkania. Natomiast sam system ochrony zdrowia w Szwecji jest głównie samorządowy. A ponieważ w Szwecji jest 21 regionów (odpowiedniki województw), każdy z nich posiada odmienny system ochrony zdrowia. Różnice między regionami dotyczą na przykład komitetów lekowych i wynikających z ich preferencji różnic w lekach rekomendowanych do stosowania, różnic w czasach oczekiwania na konsultacje specjalistyczne czy w końcu różnych systemach komputerowych w danym regionie. Dodam, że Szwedzi jako germański naród są bardzo zdyscyplinowani, więc oczywiście ochrona zdrowia w tych regionach jest oparta na podobnym modelu, złożony z  trzech części, a mianowicie z podstawowej opieki zdrowotnej, specjalistycznej opieki zdrowotnej świadczonej przez szpitale rejonowe oraz wysokospecjalistycznej opiece zdrowotnej świadczonej przez szpitale uniwersyteckie.

–  A portfel prywatny?

–  To jest absolutny margines, nie ma czegoś takiego. Oczywiście od każdej reguły, również w Szwecji, są odstępstwa, ale generalnie ubezpieczenia prywatne w Szwecji nie funkcjonują. Owszem, niektóre zakłady pracy mają swoich lekarzy medycyny pracy, rehabilitantów oraz psychologów, by się opiekować swoimi pracownikami w sposób szczególny. Ale generalnie każdy obywatel Szwecji od narodzin (fizjologiczne porody odbierają położne a nie lekarze ginekolodzy) po wypisanie aktu zgonu jest pod parasolem ochronnym publicznej służby zdrowia.

– Jak wygląda jej system organizacyjny?

– Jest bardzo prosty i klarowny dla pacjentów. Podstawowa opieka zdrowotna oparta jest na lekarzu rodzinnym zwanym w Szwecji allmänläkare. To znaczy, że przychodniach szwedzkich pracują niemal wyłącznie lekarze rodzinni, a nie interniści, pediatrzy czy inni specjaliści, i pełnią oni rolę jakby odźwiernych (gate keeper) do systemu. Praktycznie wszyscy pacjenci przechodzą przez przychodnie. Natomiast  specjaliści są przywiązani do szpitala, nie do swoich gabinetów.  Dlaczego? Ponieważ w Szwecji uważa się, że specjalista bez zaplecza diagnostycznego, w tym wypadku bez szpitala, to nie jest specjalista.

Ja się z tym modelem w pełni identyfikuję ponieważ on likwiduje zamęt organizacyjny oraz rozproszenie zasobów po przychodniach specjalistycznych, a w Szwecji lekarz jest towarem deficytowym.  

– Orientuje się pan ilu jest lekarzy na tysiąc mieszkańców w Szwecji? I jaki jest procent PKB na zdrowie z budżetu państwa?

– W Szwecji na 1000 mieszkańców przypada 4,3 lekarza. Dla porównania w Polsce mamy tylko 2,4 lekarza na 1000 obywateli. Średnia dla krajów OECD to 3,4 lekarza na 100 mieszkańców. Moim skromnym zdaniem w Szwecji mamy wystarczającą ilość lekarzy ale z powodu błędów organizacyjnych są oni wykorzystywani nieracjonalnie a ponadto nie ma odpowiedniego systemu motywacyjnego do bardziej wydajnej pracy. Niezależnie jak intensywnie wysokiej klasy specjalista pracuje zarabia na etacie około 90 000 koron szwedzkich i płaci około 40% podatek.

Jeśli chodzi o ilość łóżek szpitalnych to sytuacja przedstawia się odwrotnie. W Szwecji dysponujemy tylko 2 łóżkami szpitalnymi na 1000 mieszkańców a w Polsce – 6,2 łóżkami na 1000 obywateli. Średnia OECD to 4,4 łóżka na 100 mieszkańców. W Szwecji pacjent jest w szpitalu tak krótko jak to jest tylko możliwe i ani godziny dłużej. Oczywiście wiele procedur specjalistycznych wykonuje się w systemie ambulatoryjnym.

Koszty szwedzkiego państwa nadopiekuńczego w tym systemu ochrony zdrowia są wysokie. W 2021 roku Szwecja wydała 11,4% budżetu na ochronę zdrowia, Polska dla porównania 6,6%, a średnia w krajach OECD wynosiła w tym roku 9,5%. Trzeba pamiętać o tym, że Szwecja jest relatywnie bogatym krajem z produktem narodowym brutto który wyniósł w roku 2021 – 627 mld $ (liczba mieszkańców 10,3 mln). W tym samym roku Polska, której liczba mieszkańców wynosi 37,7 mln  wypracowała produkt krajowy brutto na poziomie 674 mld $.

­– W tym budżecie mieszczą się koszty leków?

– Tak. Polityka lekowa, według mnie jako byłego menadżera ochrony zdrowia w Polsce i posiadacza dyplomu MBA (Master of Business Administration), jest jedną z bardziej hojnych w świecie. Pacjenci w skali roku mogą zapłacić za leki maksymalnie 2000 koron szwedzkich, pozostałe leki, w tym najdroższe i najbardziej nowoczesne mają za darmo.

– Powiedział pan, że lekarz to towar deficytowy.

– Największy brak dotyczy lekarzy rodzinnych ze względu na wymagania. Ponieważ przybyłem do Szwecji w 2003 roku, a więc przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, mimo posiadania specjalizacji z medycyny rodzinnej – jednej z pierwszych, uzyskanej w 1994 roku w Krakowie obok m. in. dzisiejszych profesorów doktora Adama Windaka i doktora Tomasza Tomasika – ­ byłem zmuszony zrobić specjalizację od nowa. Jest ona jedną z trudniejszych tutaj, ponieważ kompetencje szwedzkiego lekarza rodzinnego są bardzo szerokie. Szwecja pod względem powierzchni jest krajem większym od Polski i ma zaledwie 10,3 mln mieszkańców, którzy są rozproszeni na dużym terytorium. Od szpitali, gdzie są specjaliści, dzielą ich często spore odległości. W tej sytuacji lekarze rodzinni muszą sobie radzić ze wszystkim. Żeby zdobyć tę specjalizację w Szwecji trzeba pracować minimum 5 lat nie tylko w przychodni ale też na wszystkich oddziałach szpitalnych.

Jeśli pacjent w lesie ścinał drzewo i piłą sobie przeciął podudzie, krwawi, to ja muszę tę ranę zaopatrzyć. Jeśli pracownik rzeźni skaleczył nożem dłoń, ja muszę tę ranę zszyć. Jeśli miało miejsce skręcenie kostki, czyli zwichnięcie stawu skokowego, to muszę takiego pacjenta przyjąć i zaopatrzyć. Jeśli pacjent ma ciało obce w oku, bo  wpadł mu metalowy opiłek do oka, to ja muszę go usunąć. Nawiasem mówiąc, każda przychodnia jest zaopatrzona w specjalne mikroskopy  – jeden do badania oka a drugi do badania ucha. Zresztą standardowe wyposażenie przychodni szwedzkiej odpowiada wyposażeniu nowoczesnego modelu Volvo. W gabinetach zabiegowych wykonujemy zabiegi z zakresu małej chirurgii. Wykonujemy rektoskopię, nakłucia stawu kolanowego czy barkowego w celu podania kortykosterydów.

– A co z badaniami obrazowymi?

– Oczywiście w przychodni nie ma aparatury do badań radiologicznych. Ale jeśli pacjent ma złamaną kończynę czy zwichnięty staw, to najnormalniej w świecie piszę e-skierowanie a pacjent po przebyciu drogi do szpitala jest natychmiast prześwietlany i w razie potrzeby trafia do ortopedy.  Natomiast gdy podejrzewam jakimkolwiek złośliwy nowotwór na przykład jamy brzusznej to piszę specjalne skierowanie i taki pacjent trafia na tomografię albo kolonoskopię, natychmiast. Wszelka korespondencja allmänläkare z kolegami specjalistami ze szpitala rejonowego odbywa się przez internet.

Lekarze specjaliści odpowiadają wyczerpująco na wszelkie skierowania od lekarzy rodzinnych  (i na skierowania na konsultacje specjalistyczne i na skierowania na hospitalizacje w trybie ostrym i planowym).   

Ponadto allmänläkare ma możliwość zapoznania się z dokumentacją szpitalną swoich pacjentów kierowanych do szpitala rejonowego (dotyczy to komputerowych kartotek pacjentów z chorobami somatycznymi i psychicznymi).

Każdy lekarz rodzinny pracujący w podstawowej opiece zdrowotnej wie jak ważna jest w kompleksowym podejściu do pacjenta informacja od kolegów specjalistów. Dotyczy to zwłaszcza pacjentów z chorobami przewlekłymi i rzadkimi.

– Ale kto decyduje o zakresie badań? Co panu wolno, a co przekazuje pan specjalistom?

Panie redaktorze, kompetencje lekarza rodzinnego w Szwecji są praktycznie nieograniczone, ponieważ to my mamy klucz do systemu. Nie nadużywamy konsultacji specjalistycznych dlatego, że  nie wypada specjalistów obciążać błahymi sprawami bo ich czas jest bardzo cenny a oczekiwanie na konsultacje specjalistyczne wynosi kilka miesięcy (państwo daje obywatelom szwedzkim gwarancje konsultacji specjalistycznej w ciągu 3 miesięcy ale w przypadku niektórych specjalności ten termin nie jest dotrzymywany). Dlatego szwedzcy pacjenci doceniają i wykorzystują szerokie kompetencje swoich lekarzy rodzinnych, od dermatologii po ginekologię, od endokrynologii po kardiologię, od naszych małych pacjentów których rozwój kontrolujemy i szczepimy ich zgodnie ze szwedzkim kalendarzem szczepień po naszych seniorów, którymi opiekujemy się nie tylko w ich domach ale również w szwedzkich äldreboende (odpowiednik polskiego zakładu opiekuńczo-leczniczego). Należy pamiętać że ponad 20% szwedzkich obywateli to ludzie w wieku 65 plus. Dlatego często naszymi pacjentami są osoby w wieku 80 plus a nawet 90 plus, dlatego szwedzcy lekarze rodzinni muszą również znać podstawy geriatrii.

– A czy lekarze rodzinni nie próbują zlecaniem badań specjalistycznych, poniechać terapii, nim cokolwiek zaczną robić? 

– Nie ma tego rodzaju praktyk z dwóch powodów. Jako szwedzki allmänläkare mogę zrobić wszystkie badania krwi, laboratoryjne w przychodni (bez żadnych ograniczeń) więc moje możliwości diagnostyczne są bardzo duże. Podobnie z diagnostyką obrazową, ja nie muszę absorbować specjalisty, wysyłam pacjenta sam na badanie, które mi jest potrzebne do diagnozy. Ale niezależnie funkcjonuje mechanizm, chroniący  system przed nadużywaniem zleceń do specjalistów. Mianowicie ci ostatni mają prawo odmówienia konsultacji, o czym informują lekarza rodzinnego zwrotną drogą zwrotną komputerową.Oznacza ona, że skierowanie nie zostało zaakceptowane, ale bez uwag typu: „Kolego lekarzu rodzinny, to powinieneś wiedzieć!”, tylko z zaleceniem „Proszę jeszcze uzupełnić diagnostykę o następujące elementy” – i  wtedy ewentualnie należy ponowić skierowanie. Generalnie statystyka pokazuje, że allmänläkare szwedzcy kierują do specjalistów od 5 do 10 procent przypadków. To naprawdę mało.

Jest natomiast kwestia kluczowa w systemie. Szwedzki lekarz rodzinny ma pod opieką 2 tys. pacjentów. Wbrew pozorom to  bardzo dużo, zważywszy na rozległość kompetencji. W Norwegii, gdzie pracowałem, jest ich o połowę mniej to znaczy trochę ponad 1000. I politycy wszystkich opcji w Szwecji są zgodni, że powinniśmy zmierzać w kierunku norweskiego standardu. Jako obywatel Królestwa Szwecji głosuję na polityków szwedzkich którzy obiecują poprawę systemu ochrony zdrowia, ale jako lekarz pracujący w Szwecji od prawie 20 lat jestem realistą. Komfort pracy profesjonalistów medycznych i jakość opieki nad pacjentami jest pochodną finansowania i organizacji ochrony zdrowia.

– Braki uzupełnia się lekarzami z Polski…

– I z innych krajów, z Węgier, Hiszpanii, Grecji, a nawet Niemiec. Zarobki są wysokie, import lekarzy do Szwecji jest permanentny. Około 30 procent lekarzy stanowią „kolorowi” z zagranicy (należą tu też Polacy, których jest bardzo dużo).

– Chciałbym, żeby pan jeszcze scharakteryzował system od strony technicznej. Jak wyglądają pańskie godziny pracy, dyżury, zasady przyjęć pacjentów, ewentualne wystawianie zwolnień.

– W przychodniach pracujemy w dni powszednie między 8 a 17. Przez resztę doby jako lekarze rodzinni przyjmujemy pacjentów na tzw. centralach dyżurowych, czynnych też w weekendy i święta. Na ostry dyżur w szpitalach, ale tam trafiają wyłącznie pacjenci, kierowani przez lekarzy rodzinnych. Ściślej mówiąc, pierwszej selekcji dokonują pielęgniarki, kwalifikując pacjenta w ogóle do wizyty u lekarza rodzinnego. Później my zlecamy terapię lub decydujemy, czy pacjent wymaga opieki specjalistycznej. W tej ostatniej kwestii, jako allmänläkare zawsze mam prawo podnieść telefon i natychmiast uzyskać połączenie z lekarzem szpitalnym, który w danym dniu udziela konsultacji.

– Gdzie może Pan zadzwonić?

– Do szpitala rejonowego, tak go nazwijmy, gdzie zawsze pod telefonem, od 8 do 17 jest konsultant, który odpowiada na pytania lekarzy rodzinnych, w koniecznych wypadkach sam kontaktujący się ze specjalistami. Co ten system różni zdecydowanie od polskiego? Że lekarzem pierwszego kontaktu wcale nie jest lekarz, a wykwalifikowana pielęgniarka.  System jest tak skonstruowany, że do lekarza ogólnego można się zarejestrować wyłącznie telefonicznie, chyba że ma miejsce wypadek, albo ambulans przywiózł pacjenta z zawałem do przychodni. I te pielęgniarki rejonowe, bardzo dobrze wyszkolone, selekcjonują pacjentów, a jeśli ich zdaniem przypadek nie wymaga wizyty w przychodni, udzielają porad: jak zadbać o siebie w przypadku przeziębienia w domu, natomiast skomplikowanych pacjentów rejestrują do lekarzy ogólnych. W związku z tym w Szwecji tak naprawdę nie ma lekarza pierwszego kontaktu. Jest pielęgniarka pierwszego kontaktu i żeby się do mnie dostać, pacjenci czasem muszą czekać nawet kilka dni, chyba że w grę wchodzi ostry przypadek.

– To jak w rezultacie wygląda pańska codzienna praca?

Praca w szwedzkiej przychodni odbywa się na zasadzie team work, czyli jest zespołowa. Na zespół składa się lekarz, pielęgniarka, podpielęgniarka, sekretarka medyczna, rehabilitant medyczny i psycholog. Nie ma w Szwecji przychodni bez rehabilitanta i psychologa, ponieważ te dwie grupy chorób – układu ruchu i problemów psychicznych są szczególnie powszechne.

– Odbywa pan też wizyty domowe?

– Rzadko. Każda przychodnia ma na wyposażeniu auta do dyspozycji lekarzy i pielęgniarek, zwykle elektryczne. Generalnie jednak nasz czas lekarzy rodzinnych jest tak cenny, że nie możemy tracić czasu na wizyty domowe. Zwykle przeprowadzają je podpielęgniarki, które się opiekują pacjentami obłożnie chorymi. One też mają samochody służbowe i często, przywożą tych pacjentów do przychodni na wizyty.  Oczywiście wizyta domowa zdarza się też w mojej praktyce, ale mój czas jest na to zbyt cenny. To nie megalomania, tylko standard systemowy.

– Wspomniane choroby psychiczne to pośrednio konsekwencja klimatu? Warunków przyrodniczych na północy kontynentu?

– Tak, i trudno się zaadaptować, wiem to z własnego doświadczenia, gdy żyje się w kraju, w którym ilość dni słonecznych jest niewielka, często pada deszcz, im dalej na północ, dzień jest krótszy, a na samej północy panuje noc polarna. Nie mówię już o temperaturach. Niemniej znaczenie ma nie tylko klimat atmosferyczny, ale też klimat społeczny. 50 procent gospodarstw domowych ma charakter jednoosobowy. Ludzie żyją na tej rozległej powierzchni i  nawet ich dystans w mieście jest zazwyczaj spory. My się tylko spotykamy na parkingu czy spacerze z psem i pozdrawiamy „Hej, hej!”. Ale żeby się spotkać przy kawie, trzeba się umówić z kilkudniowym wyprzedzeniem.

– Ilu pan pacjentów przyjmuje dziennie?

Dziennie 15-20 osób, ale ta  liczba nie jest porównywalna z polskimi realiami. Po pierwsze nie przyjmujemy lżejszych przypadków, którymi zajmują się pielęgniarki, do nas docierają tylko te najtrudniejsze. Po drugie obok tych 15-20 skomplikowanych pacjentów, udzielamy bieżącej konsultacji naszym pielęgniarkom, które przyjmują pacjentów, a potrzebują jednak pomocy. Jeśli trzeba wypisać lek, to niektóre proste leki mogą wypisywać pielęgniarki rejonowe, ale w większości muszą je wypisywać lekarze. E-recepta w Szwecji funkcjonuje od ponad 20 lat.

– A zwolnienia lekarskie?

          – Dotknął pan drażliwego problemu. Szwecja, jak wszystkie inne kraje skandynawskie, to jest jedna wielka biurokracja. Ilość przeróżnych zaświadczeń na rozmaite okoliczności, badań kierowców, osób z cukrzycą czy chorobami neurologicznymi, badań dzieci, zwolnień dla rodziców opiekujących się dzieckiem, przeróżnych zaświadczeń dla niepełnosprawnych, dla uzyskania określonych zasiłków, dla emerytów, to jest ogrom zadań, a zwolnienia lekarskie to jest nasz chleb powszedni. Szwedzi należą absolutnie do czołówki, o ile nie są pierwsi na świecie, jeżeli chodzi o ilość i długość zwolnień lekarskich. Wypełnienie bardzo skomplikowanych formularzy, w których trzeba odpowiedzieć na szereg pytań dla kasy, zajmującej się wypłatami zasiłków dla przebywających na zwolnieniach lekarskich, to jest horendum.

          Formalnie, ja tego nie muszę robić sam, odpowiadam za treść merytorycznie. Praktycznie, jako lekarze nie musimy nic pisać, bo mamy dyktafony, na których dyktujemy sekretarkom medycznym dosłownie wszystko: treść kartotek komputerowych i treść skierowań do specjalisty, do badań radiologicznych.

          – W Szwecji dokonała się ostatnio zmiana polityczna na tle m.in. polityki imigracyjnej. Jest pan „kolorowy”, tyle że od 20 lat ustabilizowany w Szwecji. Jak pan widzi rządy konserwatystów…

– Nie jest po szwedzku przyznawać się do poglądów politycznych, nie rozmawia się tutaj ani o polityce, ani o religii. Jako Polak ustabilizowany także obywatelstwem szwedzkim cieszę się z tej zmiany. Uważam, że poprzednie rządy lewicowe zbytnio rozpieściły te rzesze przybyszów z różnych krajów świata. 26 % populacji szwedzkiej to są ludzie, którzy mają korzenie w innych krajach. Owszem, są wśród nich Polacy, Węgrzy, czy inni ludzie ze zbliżonej kultury europejskiej. Ale jeśli pojawiają się przybysze z Afryki czy Azji, to oni często nie podzielają wartości, w których my wyrośliśmy.

Na szwedzkich monetach króla Gustava VI Adolfa była jego dewiza: „Plikten framför allt” („Obowiązek przede wszystkim”). Wspomniani przybysze przyjeżdżają do Szwecji lekceważą obowiązek, chcą przede wszystkim korzystać z socjalu. Jako lekarz rodzinny spotykam ich na co dzień i widzę jak bardzo są roszczeniowi, mimo że przyjechali z krajów biednych, czasami ogarniętych wojną. Oni są przekonani, że w Szwecji wszystko im się należy. Często przybysze z tych egzotycznych krajów w rodzaju Somalii, Erytrei, Afganistanu, Syrii, Iraku czy Iranu nawet nie uczą się języka szwedzkiego. Żyją w swoich gettach, a przychodząc do lekarza – z punktu widzenia obowiązujących w Szwecji przepisów – mają prawo do korzystania z tłumaczy. Skąd wziąć znawców różnych egzotycznych języków i dialektów? Używamy telefonicznych tłumaczy, telefon leży na biurku lekarza, i przez zdalnego tłumacza, ustalam dolegliwość pacjenta. To trwa w nieskończoność, przedłuża konsultację lekarską. Co innego, gdy przychodzi do nas imigrant z Polski, Węgier, krajów byłej Jugosławii, większość rozmawia z lekarzem po szwedzku. Natomiast ci emigranci z krajów egzotycznych są w Szwecji wiele lat i wciąż wymagają tłumacza, bo im się wszystko należy…

– Ostatnie pytanie dotyczy prestiżu lekarza w Szwecji?

– Jest bardzo wysoki. Przyjeżdżając do Szwecji nie miałem świadomości, że będę tam w pewnym sensie VIP-em. A ponieważ pracowałem na prowincji, cała okolica wiedziała, że przyjeżdża małżeństwo polskich lekarzy i byliśmy naprawdę przyjęci z otwartymi rękami. Lata emigracji potwierdziły nasz wysoki prestiż. I to niekoniecznie ze względów na dochody, ponieważ zarobki w wielu innych zawodach w Szwecji są dobre. Wcale nie decydowała kwestia materialna, tylko zaufania społecznego.

Studia medyczne w Szwecji są jednymi z najtrudniejszych i praktycznie, żeby się na nie dostać w Szwecji, trzeba mieć najwyższą średnią z wielu przedmiotów. Lekarzy są w rezultacie uważani za szczególną grupę światłych ludzi. Cieszą się też szczególnym prestiżem, bo ich po prostu brak. W Szwecji, by żyć wygodnie, nie jest konieczne wyższe wykształcenie czy nawet wyjątkowa praca, bo system wynagrodzeń jest tak skonstruowany, że osoby wykonujące proste zawody, też zarabiają dobrze i żyją na przyzwoitym poziomie. Więc jeśli ktoś studiował medycynę, później zrobił specjalizację, to najnormalniej w świecie jest kimś wyjątkowym, zasługującym na wysoki prestiż. Nie narzekam. Rozmawiał: Redaktor Stefan Ciepły