Mniej znaczy więcej
Czy asceza zaczyna być modna? Czy jest to raczej efekt „przejedzenia” zachodnich obżarciuchów? I co ma na ten temat do powiedzenia nasza wiara?
Doświadczony bólem, pozbawiony majątku i dzieci Hiob wypowiedział jedno z najczęściej cytowanych zdań z Biblii: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę”. Potem uwielbił Boga. Nie taki scenariusz przewidział diabeł, od którego rozpoczęła się historia. Naturalnym przecież ludzkim odruchem jest żal i rozpacz w poczuciu bycia pozbawionym czegoś, co stanowiło wartość. Bo choć człowiek rodzi się nagi, z pustymi rękami, i nieprzywiązujący do tego żadnego znaczenia, to jednak życie uczy go zagarniać i konsumować jak najwięcej. „Każdego dnia wzbudza się w nas fałszywą potrzebę posiadania czegoś, co jest nam zupełnie zbędne. Dla zrealizowania tych potrzeb jesteśmy w stanie pracować więcej, wpędzać się w długi, zaniedbywać relacje z bliskimi oraz tracić zdrowie, a w konsekwencji… trwonić nasze życie” – napisał Leo Balbota w książce „Minimalizm”. Trafnie choć katastroficznie. Ktoś szuka antidotum? Wszyscy choć niekoniecznie tam, gdzie naprawdę można znaleźć skuteczne lekarstwo.
Zblazowany konsumpcjonizm
Osób zmęczonych życiem w wysoko rozwiniętej cywilizacji konsumpcjonizmu przybywa. Również w Polsce, gdzie pomiędzy debatą o zakazie handlu w niedzielę i szybkim skokiem na zakupy do „niby – urzędu pocztowego” wielu pomstuje, iż ktoś tam, „na górze”, zakazuje w dzień wolny (bo przecież nie „Pański”) nowych form rodzinnych pielgrzymek do nowych sanktuariów słynących cudami (promocjami i okazjami), czyli galerii handlowych. „Wszystkiego najtańszego!” – po raz kolejny w przedświątecznej reklamie, ktoś życzył Mikołajowi. Nie Świętemu, bynajmniej. O tym, że ta nowa „duchowość” niszczy rodzinne relacje, a i ogłupia człowieka, mało który głos na tej puszczy zawoła. Tymczasem fakty są oczywiste: zrobiwszy z siebie, czyli homo sapiens, homo consumensa, brniemy w zaułki. „Kiedyś kupowałem mnóstwo rzeczy, wierząc, że podniosą moje poczucie własnej wartości i zapewnią mi szczęśliwe życie” – napisał japoński autor Fumio Sasaki w książce o minimalistycznym stylu życia. I dodał: „Uwielbiałem zbierać bezużyteczne przedmioty i nie umiałem niczego wyrzucić. Odruchowo gromadziłem bibeloty, które miały mnie uczynić ciekawszą osobą. Równocześnie nieustannie porównywałem się z innymi, którzy mieli więcej niż ja albo których rzeczy były lepsze, przez co często ogarniało mnie przygnębienie. Nie wiedziałem, jak sobie z nim poradzić. Nie umiałem się na niczym skupić i ciągle marnowałem czas. Zacząłem nawet żałować, że podjąłem wymarzoną pracę. Uciekałem w alkohol i źle traktowałem kobiety. Nie próbowałem się zmienić, myślałem, że to po prostu część tego, kim jestem, i zasługuję na to, żeby być nieszczęśliwym”. Ten opis, może przesadzony, daje podstawy, żeby zadać pytanie: czy to nie właśnie w wysoko rozwiniętych społecznościach konsumpcyjnych na psychologów i psychiatrów popyt jest największy?
Nawrócenie na minimalizm?
Nie wchodząc w socjologiczne analizy i bardzo upraszczając, można powiedzieć, że minimalista to ktoś, kto redukuje, ogranicza, dąży w stylu życia do minimum posiadania albo używania minimalnych środków wyrazu. Minimalizm jako styl życia staje się popularny zazwyczaj tam, gdzie następuje przesyt. Za dużo kolorów w naszych smartfonowych fotografiach za bardzo podkręconych programami do obróbki? Proszę bardzo: czarno-białe zdjęcia robią coraz większą furorę, zwłaszcza w popularnych mediach społecznościowych. Tony ubrań zalegają w naszych szafach? Specjalna aplikacja pozwala wymieniać się nimi, by posiadać tylko te, których używamy. Za dużo przedmiotów ogranicza swobodę poruszania się w naszych niewielkich mieszkaniach? I na to jest sposób – uczestnicy internetowych forów prześcigają się w licytacjach, kto pozbył się większej liczby przedmiotów. Są i tacy, którzy twierdzą, że posiadanie ich w liczbie poniżej stu czyni z człowieka prawdziwego minimalistę.
Ponoć przodują w tym Japończycy, którzy minimalistami byli od zawsze. Posiadali najwyżej po trzy komplety kimon, żyli w jak najprościej urządzonych małych mieszkaniach. Tak było kiedyś. To kultura zachodnia zdołała mocno zmienić styl, który dzisiaj powraca. Na przykład Satoshi Murakami, japoński artysta, w ramach eksperymentu prowadził koczowniczy styl życia. Wszędzie nosił zrobiony przez siebie domek ze styropianu. W swoich pracach zazwyczaj nawiązuje do idei minimalizmu i nietrwałości materialnych dóbr. Inny mieszkaniec Kraju Kwitnącej Wiśni, Keigo Sakatsume, wspomniany przez autora cytowanej przeze mnie książki, nie ma w domu i żyje w drodze, a jedyne, co do niego należy, to duża torba. Ofumi i Tee wyrzucili 130 kilogramów rzeczy, zmieniając mieszkanie. Hiji, pierwszy z popularyzatorów minimalizmu w Japonii, to radykał, który nie pozwala, by w jego mieszkaniu coś bezużytecznie sobie leżało. Sam zaś Fumio Sasaki, po opisaniu, jak bardzo nieszczęśliwym człowiekiem się stał otoczony zbędnymi gratami, opowiedział, że pozbycie się ich przyniosło mu nie tylko powierzchowne korzyści: „Doprowadziło też do bardziej fundamentalnej przemiany. Dało mi szansę pomyśleć o tym, co tak naprawdę znaczy być szczęśliwym. Pożegnałem się z wieloma rzeczami, z których większość miałem przez lata. A mimo to każdego dnia staję się szczęśliwszy”.
Zaraz, dlaczego tak mi to przypomina nawrócenie? – zadałem sobie pytanie, czytając te słowa. Nihil novi sub sole, rzeknie każdy, kto przypomni sobie ojców pustyni, jak odchodząc w najtrudniejsze z możliwych na ziemi warunki, porzucali świadomie zblazowane, pogańskie społeczeństwo. Jest tylko jedna różnica – oni wychodzili szukać Boga, nie siebie. Siebie znajdowali dopiero przy okazji. Współcześni asceci robią na odwrót – szukają siebie, nawet nie myśląc o Bogu. To, jak sądzę, ścieżka na manowce. Bo czymś ten „oczyszczony umysł” w końcu trzeba będzie zapełnić. Albo zapełnią go inni.
Jedz i przestań jeść
Trochę podobnie rzecz ma się z coraz popularniejszym… postem. Tak, „post” to słowo, które w poradnikach zdrowego stylu życia zdobywa coraz większą popularność niekoniecznie w kontekście religijnym. Na przykład Brad Pilon, autor książki „Eat Stop Eat. Stosuj post, zgub zbędne kilogramy i osiągnij zdrowie”, zaleca 24-godzinne głodówki raz lub dwa razy w tygodniu wyłącznie po to, by schudnąć. Natomiast dr Ewa Dąbrowska, autorka dietetycznego planu zwanego postem Daniela, odwołuje się wprost do Biblii i do traktowania człowieka całościowo – mając na względzie nie tylko jego ciało i umysł, lecz również duszę. Post ma wymiar nie tylko zdrowotny, ale także duchowy. Warto do niego powracać – nieprzypadkowo zalecają go wszystkie religie świata” – napisała we wstępie do książki autorstwa Beaty Anny Dąbrowskiej na temat postu Daniela.
Większość jednak z tych, którzy proponują „post przerywany”, „post czasowy” jako sposób na zgubienie zbędnych kilogramów i poprawę samopoczucia, nawet nie zdaje sobie sprawy, że… to wszystko już było i do dzisiaj jest, tyle że w miejscach, które odwiedzić czasem się wstydzą. I że już wówczas, gdy z niemodnych dzisiaj ambon w niemodnym i zacofanym ich zdaniem średniowieczu w Środę Popielcową padały słowa: „Nawróćcie się do Mnie przez post”, to nie po to, by człowieka tłamsić i opresyjnie głodzić, tylko po to, żeby mu pomóc. Niekoniecznie w traceniu zbędnych kilogramów. Raczej w poradzeniu sobie z samym sobą i swoim życiem. A na to sposób jest jeden: zachować umiar, również w podejściu do własnej osoby. W artykule zatytułowanym „Minimalizm życiowy – umiar i substytut zdrowego rozsądku we współczesnym społeczeństwie konsumpcyjnym” Paulina Wąż-Bigos stwierdziła, że minimalizm to umiar. Ale pod nową nazwą. Umiar, umiarkowanie to cnoty, o których dzisiaj nie wypada mówić głośno, a już na pewno nie należy ich nazywać „cnotami”. Nowoczesny świat nie lubi takich staroświeckich określeń. I wiele, naprawdę wiele na tym traci.
Niemodna cnota w modnym opakowaniu
Kiedy w pierwszym miesiącu pontyfikatu św. Jan Paweł II zapoznał się z zapiskami swojego poprzednika, odkrył, że tematem jego katechez w czasie środowych audiencji miały być cnoty. Jan Paweł I zdążył omówić tylko trzy cnoty boskie. Kolejne, wśród nich umiarkowanie, postanowił zatem skomentować papież Polak. „Zawsze gdy mówimy o cnotach, musimy mieć przed oczyma realnego, konkretnego człowieka” – powiedział miesiąc po objęciu Stolicy Piotrowej. I dodał: „Sama nazwa „umiarkowanie” zdaje się niejako wskazywać poza człowieka. Umiarkowanym nazwiemy wszak tego, który nie nadużywa pokarmów, napojów, przyjemności zewnętrznych, który się nie upija alkoholem, nie pozbawia świadomości przez używanie narkotyków itd. Jednakże całe to odniesienie na zewnątrz ma swoją podstawę wewnątrz człowieka. W każdym z nas bowiem jest jakby „wyższe” i „niższe” „ja”. O tym niższym „ja” stanowi poniekąd nasze ciało i to, co z nim jest związane: jego potrzeby, ale także jego pożądania, namiętności o charakterze nade wszystko zmysłowym. Otóż cnota umiarkowania zapewnia w każdym człowieku panowanie „wyższego ja” nad „niższym”. Czy oznacza to poniżenie naszego ciała? Jakieś jego upośledzenie? Wręcz przeciwnie, oznacza to jego dowartościowanie”. Warto to wiedzieć zwłaszcza w czasach bombardowania ułomnej natury bogactwami tego świata. Nie tylko materialnymi. Informacjami, newsami, fotografiami w społecznościowych mediach, plotkami, reklamami również.
Łaska przeprowadzki
Niemal każdy z nas przeżył koszmar przeprowadzki. Koszmar niekoniecznie dlatego, że trudno się było pożegnać z dotychczasowym lokum, rodzinnym domem czy ukochanym mieszkaniem. Raczej dlatego, że – jak kiedyś z ciężkim westchnieniem powiedział pewien śląski proboszcz – „lepiej dwa razy zgorać (przeżyć pożar) niż raz się przeprowadzić”. Pakunki, paczuszki, torby, torebki, regały z książkami i gadżety… któż nie pomstował choć raz w życiu na własną skłonność do chomikowania? Jak to wszystko opakować? Jak przewieźć? Jak zmieścić w nowym mieszkaniu? I właściwie… po co? Kiedyś, gdy zmieniałem miejsce swojej posługi, zauważyłem, jak wiele przedmiotów otaczających mnie na co dzień było mi kompletnie niepotrzebnych. Zamieszkałem już w nowym miejscu, mając tam wszystko, czego potrzebowałem, by normalnie funkcjonować, podczas gdy poprzednie mieszkanie pozostało jeszcze pełne. To był bardzo dobry moment na zrozumienie, że warto się pozbyć przedmiotów. „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę” – przypomniałem sobie Hioba. A kto wtedy posprząta te graty?
Ks. Adam Pawlaszczyk, Gość Niedzielny, 17 stycznia 2021.